W Polsce niestety nie da się kręcić filmów science-fiction - są reżyserzy, którzy podejmowali próby jak np. Piotr Szulkin, ale zawsze finalna wizja ograniczona jest przez budżet, braki techniczne czy mentalność Polaków dla których SF to filmy niższej kategorii. Komedie z czasów PRL czy kino akcji z końca lat 80. i lat 90. było u nas niezłe, ale takie gatunki jak SF to bolączka od zawsze. "Biohazard" to niezły przykład - mocno tandetny film, który na etapie produkcji miał może jakieś intrygujące wątki, ale w gotowym obrazie wszystko trąci myszką. Począwszy od fabuły, wizji tego nowoczesnego ośrodka czy po tragiczne efekty specjalne. Widać tutaj inspiracje filmami o Bondzie - te wszystkie mówiące gadżety, superkomputery sterujące wszystkim czy rozmieszczone gdzie tylko się da ekrany. Szkoda jednak, że wszystko jest plastikowe i przeraźliwie sztuczne. A najlepsza jest scena z nowoczesną bronią, która strzela rysunkowymi promieniami czy GMO kogut strażnik, który rzuca się na głównego bohatera niesiony na rękach przez technika :D. Nie wiem czy tak było, ale tak to wyglądało, jakby ktoś biegł z kogutem na rękach przed kamerą. No niestety - w naszym kraju nawet za 50 lat poziom "Bondów", "Godzilli" czy "Planety Małp" z lat 60. i 70. będzie nieosiągalny i traktowany jako czarna magia. Dialogi i aktorstwo w "Biohazardzie" również są dość mierne. No i tytuł ten trwa czterdzieści parę minut, a jest mocno nudnawy. Film oceniam na 4/10 z uwagi na szczątkowy klimat czy chęci reżysera. Miało być wyniośle i nowocześnie, a wyszło płytko i tandetnie.